W życiu każdego człowieka przychodzi taki moment, że dostaje coś dobrego. Zawsze i każdy. A co z tym zrobi i jak uformuje, to już mocno dyskusyjna sprawa.
Moje DOBRO nazywa się Krystian i Lena. Moje Dobro w zmowie uknuło plan rekonwalescencyjny dla mnie. W tym tygodniu się wyspałam, jadłam bez pośpiechu, nie przewijałam za dużo kup, poszłam na długie zakupy, prawie nie gotowałam, miałam dużo czasu dla siebie, który spożytkowałam w 100% pozytywnie. Odpoczęłam. Nabrałam sił. I zrobiłam to wszystko bez wyrzutów sumienia co jest dużym postępem w moim macierzyństwie.
Dużo matek z którymi rozmawiałam o ilości ich czasu dla siebie mówi, że nie ma go wcale. I jest to dla nich w porządku. Dopóki nie zdadzą sobie sprawy, że przemieniają się w zgorzkniałą jędze, w kobietę którą nigdy nie chciały być. Marudzą. mają pretensje bez powodu, szukają zaczepki. Emocje uchodzą z nich w jeden z najgorszych sposobów. Najważniejsze jest, żeby zdać sobie z tego w porę sprawę, bo inaczej afera gwarantowana.
U mnie tak nie było bo oboje zdawaliśmy sobie sprawę z konieczności zachowania równowagi. Z konieczności bycia czasami sobą, tylko dla siebie - a nie sobą-i-dzieckiem. Początkowo zostawiając moją Rodzinkę samą w domu na kilka godzin raptem; i tak nie mogłam skupić się na niczym innym niż to, jak sobie radzą. Towarzyszyły mi ogromne wyrzuty sumienia, że ja - z założenia mam się teraz dobrze bawić, a oni... no właśnie, do głowy przychodziły mi same czarne scenariusze, tymczasem okazało się, że potrafią te kilka godzin beze mnie żyć. I mają się świetnie. Odkrywanie tego faktu zajęło mi rok.
Rok zajęło mi, żeby zrozumieć, że świat nie przestanie istnieć jak zrobię coś dla siebie.
Jutro Lena kończy rok.
A pamiętam nawet smak jogurtów z porodówki. Jakbym jadła je wczoraj.
Jestem szczęściarą kurde.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz