piątek, 30 stycznia 2015

W życiu każdego człowieka przychodzi taki moment, że dostaje coś dobrego. Zawsze i każdy. A co z tym zrobi i jak uformuje, to już mocno dyskusyjna sprawa.

Moje DOBRO nazywa się Krystian i Lena. Moje Dobro w zmowie uknuło plan rekonwalescencyjny dla mnie. W tym tygodniu się wyspałam, jadłam bez pośpiechu, nie przewijałam za dużo kup, poszłam na długie zakupy, prawie nie gotowałam, miałam dużo czasu dla siebie, który spożytkowałam w 100% pozytywnie. Odpoczęłam. Nabrałam sił. I zrobiłam to wszystko bez wyrzutów sumienia co jest dużym postępem w moim macierzyństwie.

Dużo matek z którymi rozmawiałam o ilości ich czasu dla siebie mówi, że nie ma go wcale. I jest to dla nich w porządku. Dopóki nie zdadzą sobie sprawy, że przemieniają się w zgorzkniałą jędze, w kobietę którą nigdy nie chciały być. Marudzą. mają pretensje bez powodu, szukają zaczepki. Emocje uchodzą z nich w jeden z najgorszych sposobów. Najważniejsze jest, żeby zdać sobie z tego w porę sprawę, bo inaczej afera gwarantowana.

U mnie tak nie było bo oboje zdawaliśmy sobie sprawę z konieczności zachowania równowagi. Z konieczności bycia czasami sobą,  tylko dla siebie - a nie sobą-i-dzieckiem. Początkowo zostawiając moją Rodzinkę samą w domu na kilka godzin raptem; i tak nie mogłam skupić się na niczym innym niż to, jak sobie radzą. Towarzyszyły mi ogromne wyrzuty sumienia, że ja - z założenia mam się teraz dobrze bawić, a oni... no właśnie, do głowy przychodziły mi same czarne scenariusze, tymczasem okazało się, że potrafią te kilka godzin beze mnie żyć. I mają się świetnie. Odkrywanie tego faktu zajęło mi rok.

Rok zajęło mi, żeby zrozumieć, że świat nie przestanie istnieć jak zrobię coś dla siebie.
Jutro Lena kończy rok.
A pamiętam nawet smak jogurtów z porodówki. Jakbym jadła je wczoraj.

Jestem szczęściarą kurde.

czwartek, 22 stycznia 2015

Dzisiaj w moim życiu nastąpiła zagłada. Załamanie mojego spokojnego, powolnego życia.
Zamiast porannej kawy i siedzenia z Leną na podłodze i układania puzzli musiałam wyjść z domu. Wyjść i załatwić milion spraw.
Jeździć po mieście tramwajami, bo jest tak rozkopane z powodu budowy metra że samochodem nie ma na to opcji.
Mijać się z tysiącem dziwnych ludzi. Rożnych ludzi o różnych kolorach skóry, mówiących w różnych językach i różnie się zachowujących.
Odpowiadać na dziwne pytania.
Spieszyć się.
Wykonać kilkanaście ważnych telefonów.

Zamiast mojego spokoju i jednostajności.

Dziś przestałam być właścicielką swojego czasu i ktoś inny przejął kontrolę. Totalna reorganizacja dnia.

Zapomniałam już jak to jest gdzieś gnać. Realizować obowiązki inne niż te związane z Leną.

W normalnych świecie jest strasznie. Czas jest bezlitosny.

Poza tym tęskniłam za moim Dzieckiem. Zastanawiałam się ciągle co teraz robi, czy śpi, czy ma sucho, czy już zjadła. Kontrolowałam sytuację telefonicznie średnio co 20 minut. Totalnie, kompletnie nie wyobrażam sobie pójścia Leny do żłobka. Choć się nad tym zastanawiałam, teraz już jestem na nie.  Czy są jakieś terapie dla takich matek? Jak to się robi?

niedziela, 11 stycznia 2015

Postępy.

To moje ulubione słowo od kiedy mam Lenę. Postępy towarzyszą nam w tym okresie codziennie.
I tak na przykład:
Lena wchodzi sama na kanapę.
Lena mówi lol.
Lena umie jeść widelcem.
Lena codziennie wymyśla nowe słowa.
Lena samodzielnie stoi.
Lena pyskuje.

i

uwaga.

Lena zjadła dziś obiad bez blendowania!

Wierzcie lub nie, to ogromny przełom.

niedziela, 4 stycznia 2015

Nie wiem czy nadać temu cytatowi miano: postanowienia noworoczne czy domowe czułości.

- Daj buzi.
- Mmmm, masz takie ciepłe usta.
- Ty też masz fajne usta. Mało się całujemy ostatnio!
- Nooo, musimy się więcej całować.

Czego chciałabym również życzyć wszystkim czytającym. Całujcie się dużo, to takie miłe!

piątek, 2 stycznia 2015

Ten tekst będzie o tym jak pani Agnieszka zobaczyła dziecięcą kupę.

Publicysta gazety z czerwonym logo popełniła ostatnio felieton, w którym oburzona podzieliła się z czytelnikami tym, że przy okazji wypadu do restauracji z dawno niewidzianymi znajomymi ze Stanów - musiała znosić towarzystwo obcych dzieci. Dzieci radosnych, śmiejących się i wchodzących w interakcję ze swoimi rodzicami. To nie wszystko. Pani Agnieszka musiała oglądać też kupę. KAŁ. KLOCA. STOLEC. Dziecięcy. Podczas przewijania na kanapie. którego podjąć się odważyła mama tego śmiałego Bobasa.
Traumatycznych przeżyć jakich doznała podczas tego całego procesu nie da się zliczyć.

Przyznam, tekst czytałam z rozbawieniem bo problemy opisane w nim znam, od 11 miesięcy przerabiam będąc po tej drugiej stronie barykady.

Po stronie, która kiedyś była częstym bywalcem restauracji, pubów i kawiarni.
Po tej stronie, która mimo że została rodzicem nie chciałaby dać się wykluczyć z przestrzeni publicznej, jaką niewątpliwie jest restauracja.
Po stronie, która lubi meksykańską kuchnię i ma ulubione restauracje w mieście, do których chciałaby pójść z rodziną. I chciałaby zjeść dobry obiad, podany pod nos. Bo nie lubi gotować.  Bo jej się nie chce. Bo nie ma na to czasu.. A proszę mi uwierzyć Pani Agnieszko, że ugotowanie obiadu w towarzystwie dziecka jest o wiele trudniejsze niż spożycie go w restauracji.
Po tej stronie, która czasami musi stawiać czoła świeżej kupie w pampersie, mimo braku przewijaka w okolicy. Obiecuję, przewijanie dziecka w warunkach "poza-domowych" to dla nas stres większy niż bezdzietni mogą sobie wyobrazić. A gdy w miejscu, w którym zdarza się sytuacja awaryjna nie ma przewijaka - cóż, pewnie mogłabym się licytować kto jest bardziej skrępowany i zestresowany - my, którzy muszą sobie z tym poradzić, czy ci którzy niebezpośrednio w tym uczestniczą.


Nie chciałabym żeby toczono walkę z naszymi dziećmi. Bo to są członkowie społeczeństwa, mniejsi i bardziej wymagający, ale zasługują na taki sam szacunek jak dorosły człowiek. I ja na szczęście jeszcze ani razu nie musiałam o to walczyć. A Dziecko mam radosne, energiczne i temperamentne i z nim chodzę w różne miejsca i spotykam różnych ludzi. Ale nie mieszkam w Polsce. Ciekawe swoją drogą, dlaczego w tym kraju jest tak duże grono dzieciofobów. Czemu powstają inicjatywy stworzenia "miejsc wolnych od dzieci"? (sic!) Macie pomysły, z czego może to wynikać?

Proponuję wypowiedzieć walkę brakom miejsc przyjaznym dzieciom i ich rodzicom, brakom przewijaków, brakom specjalnych pokoi do karmienia. A nie nam, rodzicom. Nie naszym Dzieciom.

Zresztą...
I tak nigdy z nami nie wygracie. Mamy coś, co wam nie zostało dane ;)