niedziela, 2 października 2016

Rocznica ślubu... to dzisiaj. Chciałam napisać jakąś podsumowującą notkę ale zabrakło mi lirycznego nastroju. Słucham sobie HEY, Małżonek obok ogląda reportaż.
I rzecz ujmując jednym zdaniem - wydaje mi się, że wiem co to znaczy miłość. Mam nadzieję, że nie mylę jej z przyzwyczajeniem, ale... mogę Męża nie znosić, nie chcieć go oglądać i być pogniewana do maksimum, ale nienawidzę chodzić spać pokłócona. Łóżko mamy dość spore więc w czasie podwyższonego ryzyka Małżonek układa się na drugim jego brzegu. Około 1,5 metra ode mnie. Albo gdy Lena z nami śpi i jej kochane 16 kilogramowe ciałko oddziela mnie od przytulenia Męża. Nie umiem zasnąć bez Jego ciepła i chyba nie umiałabym bez niego też żyć.

Kochanie, życzę Ci w naszych nadchodzących wspólnie spędzonych latach więcej cierpliwości. Małżonku :)

niedziela, 22 maja 2016

Dzisiaj będzie o frustracji i alergii na inne mamy. Na większość Mam. Albowiem kochane Kobiety, nikt nie będzie próbował wbić Wam boleśniejszej szpili niż inne Matki. I w zależności od Twojej odporności psychicznej - możesz się tym przejąć, dać się wciągnąć w rozmowy o krzywym zgryzie od za długiego używania smoczka, albo o odparzeniach od pampersów noszonych dumnie przez 3 latka. Albo możesz to olać - jak w moim przypadku. Ja się nawet uśmiecham pod nosem, myśląc sobie: nice try. Ale nie zawsze tak było.
Zaakceptowanie tej cechy u innych kobiet przebiegało u mnie fazami - dwiema i ściśle wiązało się z rodzajem mojej aktywności. Kilka miesięcy po porodzie, właściwie do pierwszych urodzin mojej Córki na każdą uwagę, radę, nawet "niewinne zapytanie" reagowałam agresją. Nie będę podawać przykładów tego, co usłyszałam, bo nie chcę ani Was zamęczyć, ani przypominać sobie tej czystej głupoty, której byłam ofiarą. Kobiety, szczególnie te wielodzietne z długim stażem traktowały mnie wtedy jak świeżaka, narzucając się ze swoimi radami, które nie miały kompletnie odniesienia do naszego życia. Totalnie niepraktyczny, nieprzydatny bełkot.
Gdy moje Dziecko skończyło 1,5 roku - poszłam na kurs. Uczyłam się nowego języka, miałam inne zajęcia niż sprzątanie, gotowanie i okazjonalna praca przy laptopie, spotykałam ludzi, wychodziłam z domu, spędzałam 6 godzin dziennie bez mojego Dziecka. Później do pracy. I zrozumiałam. Olśniło mnie. Kto i dlaczego chce i musi dawać mi rady? Kto wie lepiej? Kto próbuje powiedzieć mi, co jest dla mojej Córki najlepsze? Jest to przykre określenie, ale kocham go używać, świetnie pasuje. Kury. Nazywam tak kobiety, które przez dłuższy czas nie podejmują żadnej aktywności poza opieką nad dziećmi i domem. Poza byciem mamą i żoną. I ja wiem, że one robią to najlepiej jak potrafią, dbają o ognisko domowe i świetnie im to wychodzi. Do tego stopnia, że chcą też dbać o moje, bo nabrały przekonania, że są niezastąpione. I tak właściwie jest to prawda. Cycek, kąpanie, kładzenie Dziecka spać. Codzienny rytuał, codzienna rutyna. Codzienne prasowanie body, przerabianie rosołu na pomidorową, pranie firan. Ja to rozumiem.
Ale to nie ja. Lubię czuć się niezastąpiona, ale tylko w pracy. W domu domagam się równych praw, chcę żeby mój Mąż chodził z Córką na integrację do przedszkola, żeby śpiewał Jej kołysanki przed snem, gotował obiad, spierał plamy z kanapy. I tak jest. Mamy wspólny świat, jesteśmy w nim totalnie zsynchronizowani, ale poza domem mamy też swoje zajęcia. Swoje obszary działania, w których się realizujemy. W których toczą się rozmowy inne niż nauka robienia na nocnik, odstawienie smoczka czy debata nad odstawieniem dziecka od cycka.
I nie wiem co by było, gdybym tego świata nie miała. Gdyby moim jedynym zajęciem był dom i dziecko. Oszalałabym, wiem że dotknąłby mnie spory regres. I uświadomienie sobie tego rozpoczęło u mnie drugą fazę akceptacji tych wszystkich babek, które mówią mi, że najwyższy czas pozbyć się smoczka, które mówiły mi że mam walczyć za wszelką cenę o mleko z piersi, które mówią, że weganizm dla dziecka to prawie jak znęcanie nad nim.
Zaakceptowałam je. Nie myślę już, że są głupie i próbują mi pokazać jaką złą, niedoświadczoną, niekonsekwentną jestem matką. Tu w gruncie rzeczy nie chodzi wcale o mnie. Chodzi o nie. To istotny pokaz gdakania, która głośniej, która lepiej, która ma większą wiedzę. To ich arena, podwórko, na którym spędzają całą dobę. Całe życie. Traktuję je pobłażliwie, nawet z pewnym współczuciem, potrafię się z tego śmiać, nierzadko z kolegami z pracy.
Dziewczyny - daję Wam zgodę na nieproszone wtrącanie się w moje życie z Waszymi radami. Wiem jak bardzo może to Was dowartościować i jeśli mogę się do tego przyczynić - śmiało. Tylko proszę, nie róbcie tego publicznie, mam też wśród znajomych wielu niedzieciatych ludzi, których kaprysy kulinarne waszych Dzieci zwyczajnie nie interesują. Chociaż... czy Was to w ogóle obchodzi?

sobota, 16 stycznia 2016

Najpierw przeczytaj proszę to.

Pamiętam jak dziś, kiedy Lena miała 2 miesiące a mleko zaczęło mi zanikać. Po prostu się skończyło, za niska prolaktyna je zabiła. Dziś podchodzę do tego rozsądnie, ale pamiętam to mordercze "dojenie" piersi co 3 godziny, żeby pobudzić laktację, pamiętam mój strach, że nie podołam, że będę musiała Małej dać butlę. Pamiętam słowa mojej polskiej położnej "walcz o mleko, to dla twojej córki!", pamiętam fora i komentarze na fanpejdżach parentingowych, piętnowanie matek niekarmiących... Wspominam to wszystko z niedowierzaniem i lekką traumą. 
Pamiętam jak poszłam na kontrolę do swojego lekarza i nie zdążywszy usiąść - rozbeczałam się jak niezrównoważona psychicznie... Z resztą wtedy tak się czułam.
Mój lekarz tego dnia zrobił cud, choć nie powiedział wiele... Powiedział, żebym odpuściła, przestała się katować, dała małej butelkę (razem sprawdziliśmy noty różnych mieszanek) i poszła zjeść coś dobrego. Powiedział, że wystarczy, że zasłużyłam na komfort psychiczny i jeśli teraz po niego nie sięgnę to on zacznie się o mnie martwić. 

Podziałało. W drodze do domu kupiłam mleko, a następnego dnia obiad jedliśmy w meksykańskiej restauracji. Pełno cebuli, fasoli i wszystkich rzeczy, których podobno nie wolno jeść gdy się karmi noworodka piersią. Lena miała wtedy 2 miesiące.

Wiem, że łatwo się zgubić, szczególnie podczas tych pierwszych tygodni, kiedy Twoje hormony szaleją i fundują ci stany emocjonalne, których nie znałaś dotychczas, kiedy fizycznie czujesz się nadal nie w formie, kiedy jesteś świeżo upieczoną mamą, która spędza 24 godziny na dobę ze swoim płaczącym noworodkiem, kiedy prawie nie sypiasz, wiem że łatwo wtedy dać sobie wcisnąć każdą krytykę, że jesteś w stanie uwierzyć, że jesteś złą matką, egoistką wygodną... 

I mam dla Ciebie radę. Jeśli tego nie czujesz - to się nie zmuszaj. Twoje dziecko woli wypić butlę i w zamian mieć mamę, która nie jest spięta nieustającym ciśnieniem. Oszczędź wam stresu. I nie miej wyrzutów sumienia, Twoje Dziecko w przyszłości to zrozumie. 

A wam laktacyjne terrorystki, matki Polki, mleczne wróżki - radzę, wręcz apeluję do was - przestańcie, na litość boską! Wasze słowa wyrządzają nam wielką krzywdę! 

środa, 2 grudnia 2015

Jakiś czas temu w pewnym serialu usłyszałam jak kobieta która straciła całą rodzinę opowiada o jej szczęśliwym dniu z nimi na plaży i o takim, w którym wszyscy z grypą żołądkową leżeli i marudzili. Z płaczem mówiła, że marzy tylko o tym, aby znowu przeżyć choćby jeden taki dzień z grypą, byleby ze swoim mężem i dziećmi. 
Było to z 2 miesiące temu.
Pomyślałam wtedy, że muszę to zapamiętać, jako lekcję na nasze przyszłe choroby, smutki i marudzenia.
No i wczoraj nadeszło. Lena katar, Krystian gorączka, ja gardło. Każdy wkurzony na każdego, nastroje nie bardzo. Dziś, po ostatnich dniach niemocy, wzięłam odpowiedzialność za znośny nastrój na swoje barki, Lenę wzięłam na dwór, Krystiana wysłałam do spania, obiad do zrobienia.

I może nie jesteśmy szczególnie w formie, jedziemy na syropie czosnkowym, źle nam się sypia. Ale jesteśmy razem. I ja nie chcę już nic więcej, ani nie chcę nic tracić. Niech tak po prostu zostanie, mam już wszystko, dziękuję. I z racji tego, że jestem w nastroju już dość świątecznym, każdemu z Was w tym roku życzę takiego RAZEM!

piątek, 25 września 2015

"Ślub przed 25 urodzinami to jak wyjście z imprezy przed 22"

Taaak. 2 tygodnie temu skończyłam 25 lat a za tydzień stracę status singla. Jak się czuję? Do dzisiaj czułam się normalnie, ale aktualnie zaczyna towarzyszyć mi presja czasowa. Jutro fryzjer. Pojutrze coś. W poniedziałek obrączki. Uprać pościel. Czwartek goście. Tort. Wysłać maila. Nie zapomnij oddychać Dorota.

W naszej rodzinie podział obowiązków jest na szczęście całkiem sprawiedliwy. Krystian odpowiedzialny za tort - znajduje idealny wizualnie i wybiera smak - jestem cała przeciwko. Wybieram swój, negocjujemy. Jest. Więc ponownie - podział obowiązków jest sprawiedliwy, nie dlatego że mamy ich po równo tylko dlatego, że robimy je wspólnie. Tort ostatecznie będzie biało różowo niebieski. Jak letnie niebo.

I tak przy całej masie obowiązków, naszego mijania się i czasowego niezgrywania, załatwiania spraw przez telefon miałam okazję trochę pomyśleć. O nas i o tym całym ślubie. Wielka sprawa w sumie, zdeklarować się jakby na całe życie. I czy ja chcę się tak zdeklarować? Czy on na pewno chce? Myślę. No chcę. Przecież nasze weekendy to najlepsze godziny mojego życia. Wspólne śniadania, opieka nad Leną, gotowanie. I aktualizowanie jego kalendarza z mojego telefonu. Jego obowiązkowe zmywanie naczyń. Nawet jego marudzenie jak się nie wyśpi. Chyba nigdy się nie wysypia :)

I myślę, że on też na pewno chce. Wie przecież, że muszę mieć racje i z łatwością (wiedząc swoje) mi ją przyznaję - co budzi jeszcze większy sprzeciw. Zna każdy milimetr mojej skóry, wie ile ważę i gdzie mam rozstępy, umie pofarbować mi włosy,  tańczy dla mnie rock'n'rolla, wie że nie umiem czekać, rozumie kiedy mam wkurz, jest zawsze po mojej stronie.

Znamy każdą swoją myśl, każdą reakcję, umiemy przeczytać każdy grymas, wiemy o zmarszczkach, smarkach, biegunkach, znamy swoje sny, marzenia i oczekiwania. Jesteśmy sobie przeznaczeni, więc o czym ja dywaguję...

I powiedzcie mi teraz... co ja mam sobie wygrawerować na kawałku złota, kiedy myśląc o nas mam przed oczyma tyle obrazów? Przecież Krystian Dorota i Lena to taka niezniszczalna oczywistość.


poniedziałek, 25 maja 2015

Za dwa tygodnie lecimy do Polski. Trwają intensywne rozmowy na temat ilości naszego bagażu. Każdy wymienia co zabiera i ile miejsca potrzebuje. Ja oczywiście planuję: Leny chusteczki, bo w Polsce takich nie kupimy, pampersy bo nie będę szukać po Trójmieście, herbatniki z trzy paczki - i tak dalej i tak dalej...
Mój Mąż natomiast zapytany o to co zabiera - po negocjacjach na temat butów mówi: "może wezmę coś małego ze sobą..." (mając na myśli swój sprzęt muzyczny) "doepfery dwa". Zapada ta niezręczna cisza, którą przerywa Luby dodając: "i konsolę". (Play Station).

No to będzie ciekawy urlop.


piątek, 22 maja 2015

Siedzimy z Mężem, rozmawiamy. On nagle ni z gruszki ni z pietruszki pyta:
- Okres ci się zbliża?
- No, jutro. A co?
- Dlatego mi pryszcz wyskoczył tu! Zobacz.
Patrzę. Rzeczywiście.
- I dlatego mnie brzuch dziś boli. Teraz wszystko jasne.

I on naprawdę w to wierzy.