poniedziałek, 16 czerwca 2014

Aborcja - słowo które budzi w Polsce takie emocje jak nigdy dotychczas. A może emocje są takie same jak zawsze, tylko głośniej o samym zabiegu za sprawą ostatnich medialnych doniesień. I nic dziwnego, bo okazało się, że teraz, w XXI wieku, w – cywilizowanym (przynajmniej z definicji) kraju istnieją środowiska uzurpujące sobie prawo do bycia Bogiem, do decydowania o życiu i śmierci - nienarodzonych niemowląt. Oficjalne nazywa się to deklaracją sumienia/wiary. No i tutaj nachodzi mnie refleksja, że manifestowanie jej gdziekolwiek indziej niż w kościele nie powinno mieć miejsca, szczególnie w przypadku świadczenia usług ludziom - bo lekarz to zawód mający służyć innym - jak fryzjer, taksówkarz czy kelner. Rozumiem - każdy swoje poglądy ma i jest to niepodważalne prawo każdego człowieka, jednak gdy w grę wchodzi pełnienie obowiązków wobec innych, pacjentów, klientów (płacąc bardzo wysokie składki zdrowotne możemy się nimi śmiało nazywać) poglądy i fobie powinny zostać tam gdzie ich miejsce a determinować działanie lekarzy powinien profesjonalizm, wiedza i treść przyrzeczenia lekarskiego, która jasno mówi o sumiennym spełnianiu obowiązków i przeciwdziałaniu cierpienia. A noszenie pod sercem i urodzenia Dziecka, które będzie trzeba niedługo po porodzie pochować, jest cierpieniem niewyobrażalnym.

Moje podejście do przeprowadzania zabiegu aborcji nie jest jednoznaczne. Kiedyś nie chciałam mieć dzieci (dlatego, że podjęcie się odpowiedzialności wychowania innego człowieka byłoby po prostu z niektórymi ludźmi niemożliwe) i stosując konsekwentnie i skutecznie antykoncepcję nie rozmyślałam nawet nigdy czy ja takiemu zabiegowi byłabym w stanie się poddać. Wszystkie kobiety nie wyrażające chęci zostania matkami odsyłam, proszę, namawiam na wizytę u kompetentnego ginekologa, po pigułki, plastry, zastrzyk – to nie trudne, nie drogie i bezbolesne. Polska powinna postawić na edukację - znam kobiety, które traktują pigułkę wczesnoporonną jak antykoncepcję – co jest niezdrowe i nierozsądne, żeby nie powiedzieć głupie - w dobie tak szerokiej dostępności nieinwazyjnych metod antykoncepcji.
I rozumiem, że tak po prostu można nie chcieć potomstwa - i moim zdaniem lepiej nie doprowadzać do jego przyjścia na świat niż skazać je na życie w poczuciu bycia niechcianym i niekochanym. Więc z bólem serca (pod którym przez 9 miesięcy nosiłam moją Córkę) muszę oznajmić - nie jestem przeciwnikiem aborcji. Choć jej bardzo nie popieram i sama nigdy bym nie dokonała.

Sprawa jest chyba jeszcze trudniejsza, kiedy dziecko jest wyczekiwane, kochane od chwili poczęcia... i niestety chore. W takim przypadku jedyną osobą decydującą o jego narodzinach powinna być kobieta nosząca w sobie płód - to ona miałaby podjąć się zazwyczaj niełatwej, całodobowej opieki nad dzieckiem, jednocześnie wyrzekając się siebie i swojego życia. I ja rozumiem, że nie wszystkie są w stanie to zrobić. I szanuję ich decyzję o przerwaniu ciąży, bo uważam, że jest ona jeszcze bardziej odważna niż urodzenie i wychowanie chorego dziecka. Sumienie bowiem nigdy nie uśnie, z czego chyba nie zdawali sobie sprawy lekarze wyznania chrześcijańskiego przed wyborem swojej ścieżki zawodowej. Żołnierze Boga, którym to my – prawdziwi, realni, namacalni ludzie płacimy - za pomoc, opiekę i rzetelność i przykre jest to, że nie są w stanie nam tego zapewnić. Armia Zbawienia – jak z lekkim szyderstwem przywykłam ich nazywać nie powinna pracować w publicznych placówkach i będę o to z uporem walczyć.


PS - Do napisania tego tekstu zainspirowały mnie fragmenty wywiadu z dr n. med. Marzeną Dębską i prof. dr. hab. med. Romualdem Dębskim ze Szpitala Bielańskiego w Warszawie dostępne tutaj

środa, 4 czerwca 2014

Pamiętam ten nieznośny czas - '4 trymestr ciąży' czyli pierwsze trzy miesiące życia mojej Córki, kiedy praktycznie nie spała w dzień, była niespokojna i tylko noszenie w chuście sprawiało, że odpływała na dłużej. Wszystko w jej zachowaniu było bez wątpienia dowodem na to, że nie podoba jej się na świecie i chce wrócić z powrotem tam, skąd przyszła. Duża, zimna przestrzeń ją przerażała. Wieczorami dotrzymywała nam towarzystwa do późna, bo spać szła po 22-iej, niejednokrotnie po wcześniejszym koncercie, w którym dało się usłyszeć żal, tęsknotę i niechęć do rzeczywistości. Często też ból spowodowany przez - prawdopodobnie kolki (choć ja w tę przypadłość nie wierzę, ale o tym innym razem).

Teraz Lenka żyjąc już piąty miesiąc jest totalnie zafascynowana światem, towarzyska, radosna i roześmiana bez przerwy - w dzień ma tyle rzeczy do zrobienia, że około 20-tej, często nawet przed odpływa w sen. I ja mama powinnam w tym czasie odpoczywać, zająć się sobą, spędzić czas z Lenotatą a... tęsknię. Tęsknię za śmiechem mojego Dziecka i małymi rączkami badającymi dokładnie moją twarz, zapachem mojej Córki, Jej próbami obrócenia się na brzuch i bieganiem w miejscu. Tyle miłości ile czuję do tego sześcio i pół kilogramowego Człowieka nie zmieściłoby się... nigdzie. Pewnie dlatego teraz tyję!



 

poniedziałek, 2 czerwca 2014

31 stycznia tego roku moje Dziecko przyszło na świat. Przez primo sectio czyli cesarskie cięcie. Lubię powtarzać, że wolność wyboru jest dobrem osobistym i tym też kierowałam się przy decyzji o cięciu - dobrem. Moim i naszej Małej, bo choć poród naturalny to podobno coś najnormalniejszego na świecie to mi wydawało się, że jest zupełnie inaczej. Nie będę opisywać dlaczego, ponieważ na tego bloga z pewnością trafiają kobiety, które wyboru nie będą miały, a moje subiektywne odczucia są im zupełnie niepotrzebne. Jestem też prawie pewna, że cierpię na tokofobię, czyli strach przed porodem. Z natury jestem raczej poukładana, lubię mieć wszystko dopięte na ostatni guzik i nie wyobrażałam sobie tego czekania, odliczania, myślenia, czy to już ten skurcz, czy już mamy jechać. Zresztą razem z moim lekarzem prowadzącym ciążę niejednokrotnie śmialiśmy się, że gdybym zdecydowała się na normalny poród pewnie byłabym stałym bywalcem porodówki - co najmniej raz na dwa dni.
Moja decyzja sprawiła, że przyjście na świat Leny było skrupulatnie zaplanowane. I choć cesarskie cięcie, którym mnie straszono (o dziwo, najwięcej do powiedzenia miały kobiety, które go nigdy nie przeżyły) okazało się operacją szybką, bezproblemową i przeprowadzoną bardzo profesjonalnie a rekonwalescencja nie zajęła mi dużo czasu, następnego dnia brałam już prysznic o własnych siłach... to następne Dziecko chciałabym urodzić siłami natury. I wpływu na tę decyzję nie mają bynajmniej dziewczyny, które opowiadały mi jakie to wspaniałe uczucie - perspektywa narastającego często kilkugodzinnego bólu po prostu nie wydaje mi się wspaniała. Nie wiem skąd we mnie przekonanie, że powinnam to przejść, że chcę zobaczyć że mój organizm sobie poradzi - może mój instynkt macierzyński jest już tak rozwinięty, że chcę kolejne Dziecko urodzić, a nie być świadkiem jak rodzą je za mnie lekarze.
Uważam, że poród nie powinien być tematem dyskusji między matkami - szczególnie tymi przyszłymi. Często spotykam się z poczuciem wyższości kobiet, które swoje Dzieci rodziły w bólu i kilkugodzinnych skurczach - i zupełnie tego nie rozumiem. Opinia, że naturalne przyjście Dziecka na świat jest LEPSZE niż cesarka - sprawia, że gotuje się we mnie krew. I nie dlatego, że jestem po stronie tych 'spod skalpela', tylko dlatego że to bzdury. Ostatnio przeczytałam gdzieś, że największym wrogiem matki jest inna matka - to twierdzenie można łatwo zweryfikować poruszając właśnie ten temat. Choć osobiście nie polecam - większość Pań traktuje temat niezwykle poważnie. Ja natomiast wybuchałam śmiechem czytając w szpitalu broszurkę skierowaną do odwiedzających -  10 wskazówek odnośnie tego czego nie wolno mówić kobiecie po cesarce.
Primo sectio nie jest ani złe ani przerażające - jest to operacja, to fakt, ale zawsze można wymyślić dla niej kryptonim i realizować misję wydobycia Dziecka z poczuciem humoru i luzem, którego przy naturalnym porodzie podobno nie da się doświadczyć.