poniedziałek, 2 czerwca 2014

31 stycznia tego roku moje Dziecko przyszło na świat. Przez primo sectio czyli cesarskie cięcie. Lubię powtarzać, że wolność wyboru jest dobrem osobistym i tym też kierowałam się przy decyzji o cięciu - dobrem. Moim i naszej Małej, bo choć poród naturalny to podobno coś najnormalniejszego na świecie to mi wydawało się, że jest zupełnie inaczej. Nie będę opisywać dlaczego, ponieważ na tego bloga z pewnością trafiają kobiety, które wyboru nie będą miały, a moje subiektywne odczucia są im zupełnie niepotrzebne. Jestem też prawie pewna, że cierpię na tokofobię, czyli strach przed porodem. Z natury jestem raczej poukładana, lubię mieć wszystko dopięte na ostatni guzik i nie wyobrażałam sobie tego czekania, odliczania, myślenia, czy to już ten skurcz, czy już mamy jechać. Zresztą razem z moim lekarzem prowadzącym ciążę niejednokrotnie śmialiśmy się, że gdybym zdecydowała się na normalny poród pewnie byłabym stałym bywalcem porodówki - co najmniej raz na dwa dni.
Moja decyzja sprawiła, że przyjście na świat Leny było skrupulatnie zaplanowane. I choć cesarskie cięcie, którym mnie straszono (o dziwo, najwięcej do powiedzenia miały kobiety, które go nigdy nie przeżyły) okazało się operacją szybką, bezproblemową i przeprowadzoną bardzo profesjonalnie a rekonwalescencja nie zajęła mi dużo czasu, następnego dnia brałam już prysznic o własnych siłach... to następne Dziecko chciałabym urodzić siłami natury. I wpływu na tę decyzję nie mają bynajmniej dziewczyny, które opowiadały mi jakie to wspaniałe uczucie - perspektywa narastającego często kilkugodzinnego bólu po prostu nie wydaje mi się wspaniała. Nie wiem skąd we mnie przekonanie, że powinnam to przejść, że chcę zobaczyć że mój organizm sobie poradzi - może mój instynkt macierzyński jest już tak rozwinięty, że chcę kolejne Dziecko urodzić, a nie być świadkiem jak rodzą je za mnie lekarze.
Uważam, że poród nie powinien być tematem dyskusji między matkami - szczególnie tymi przyszłymi. Często spotykam się z poczuciem wyższości kobiet, które swoje Dzieci rodziły w bólu i kilkugodzinnych skurczach - i zupełnie tego nie rozumiem. Opinia, że naturalne przyjście Dziecka na świat jest LEPSZE niż cesarka - sprawia, że gotuje się we mnie krew. I nie dlatego, że jestem po stronie tych 'spod skalpela', tylko dlatego że to bzdury. Ostatnio przeczytałam gdzieś, że największym wrogiem matki jest inna matka - to twierdzenie można łatwo zweryfikować poruszając właśnie ten temat. Choć osobiście nie polecam - większość Pań traktuje temat niezwykle poważnie. Ja natomiast wybuchałam śmiechem czytając w szpitalu broszurkę skierowaną do odwiedzających -  10 wskazówek odnośnie tego czego nie wolno mówić kobiecie po cesarce.
Primo sectio nie jest ani złe ani przerażające - jest to operacja, to fakt, ale zawsze można wymyślić dla niej kryptonim i realizować misję wydobycia Dziecka z poczuciem humoru i luzem, którego przy naturalnym porodzie podobno nie da się doświadczyć.

2 komentarze:

  1. hehe więc naprawdę mamy podobnie bo ja mimo, że cesarkę miałam mieć na 100 % to moja Kaja pchała się na świat od 22 tygodnia ciąży i pięć razy byłam w szpitalu, w tym 3 razy na samej porodówce :D skurcze które mnie męczyły powodowały złudne wrażenie, że to już....i jechałam ;)
    zresztą i tak połowę porodu miałam za sobą bo odeszły mi wody i skurcze miałam przez prawie cały dzień no ale zakończyło się ' wymarzoną' cesarką. Kiedy mnie znieczulili dziękowałam Bogu bo skurcze były tak bolesne, że ledwo żyłam. Ale pewnie gdybym nie miała takie alternatywy to spokojnie dałabym radę urodzić ;) Ale najważniejsze jest to, że wszystko się dobrze skończyło !

    OdpowiedzUsuń
  2. Ja akurat panicznie bałam się cesarki.... na szczęście nie było wskazań.
    Nie ważne w jaki sposób człowiek przyszedł na świat, ważny sposób, w jaki na nim przebywa.

    OdpowiedzUsuń