piątek, 2 stycznia 2015

Ten tekst będzie o tym jak pani Agnieszka zobaczyła dziecięcą kupę.

Publicysta gazety z czerwonym logo popełniła ostatnio felieton, w którym oburzona podzieliła się z czytelnikami tym, że przy okazji wypadu do restauracji z dawno niewidzianymi znajomymi ze Stanów - musiała znosić towarzystwo obcych dzieci. Dzieci radosnych, śmiejących się i wchodzących w interakcję ze swoimi rodzicami. To nie wszystko. Pani Agnieszka musiała oglądać też kupę. KAŁ. KLOCA. STOLEC. Dziecięcy. Podczas przewijania na kanapie. którego podjąć się odważyła mama tego śmiałego Bobasa.
Traumatycznych przeżyć jakich doznała podczas tego całego procesu nie da się zliczyć.

Przyznam, tekst czytałam z rozbawieniem bo problemy opisane w nim znam, od 11 miesięcy przerabiam będąc po tej drugiej stronie barykady.

Po stronie, która kiedyś była częstym bywalcem restauracji, pubów i kawiarni.
Po tej stronie, która mimo że została rodzicem nie chciałaby dać się wykluczyć z przestrzeni publicznej, jaką niewątpliwie jest restauracja.
Po stronie, która lubi meksykańską kuchnię i ma ulubione restauracje w mieście, do których chciałaby pójść z rodziną. I chciałaby zjeść dobry obiad, podany pod nos. Bo nie lubi gotować.  Bo jej się nie chce. Bo nie ma na to czasu.. A proszę mi uwierzyć Pani Agnieszko, że ugotowanie obiadu w towarzystwie dziecka jest o wiele trudniejsze niż spożycie go w restauracji.
Po tej stronie, która czasami musi stawiać czoła świeżej kupie w pampersie, mimo braku przewijaka w okolicy. Obiecuję, przewijanie dziecka w warunkach "poza-domowych" to dla nas stres większy niż bezdzietni mogą sobie wyobrazić. A gdy w miejscu, w którym zdarza się sytuacja awaryjna nie ma przewijaka - cóż, pewnie mogłabym się licytować kto jest bardziej skrępowany i zestresowany - my, którzy muszą sobie z tym poradzić, czy ci którzy niebezpośrednio w tym uczestniczą.


Nie chciałabym żeby toczono walkę z naszymi dziećmi. Bo to są członkowie społeczeństwa, mniejsi i bardziej wymagający, ale zasługują na taki sam szacunek jak dorosły człowiek. I ja na szczęście jeszcze ani razu nie musiałam o to walczyć. A Dziecko mam radosne, energiczne i temperamentne i z nim chodzę w różne miejsca i spotykam różnych ludzi. Ale nie mieszkam w Polsce. Ciekawe swoją drogą, dlaczego w tym kraju jest tak duże grono dzieciofobów. Czemu powstają inicjatywy stworzenia "miejsc wolnych od dzieci"? (sic!) Macie pomysły, z czego może to wynikać?

Proponuję wypowiedzieć walkę brakom miejsc przyjaznym dzieciom i ich rodzicom, brakom przewijaków, brakom specjalnych pokoi do karmienia. A nie nam, rodzicom. Nie naszym Dzieciom.

Zresztą...
I tak nigdy z nami nie wygracie. Mamy coś, co wam nie zostało dane ;)

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz