wtorek, 29 lipca 2014

Opis moich 9-ciu miesięcy spędzonych sam na sam z Kluską będzie drastyczny, więc nie polecam zagłębiać się w niego ludziom o wrażliwości większej niż przeciętna. Żartuję. Choć momentami bywało źle, bywało nawet tragicznie do tego stopnia, że płakałam obiecując sobie i światu, że nigdy więcej sobie tego nie zrobię to teraz wszystko naprędce cofam.

Oczywiście mowa tutaj o czasie kiedy nosiłam Dziecko pod sercem. Choć właściwie tego pewna nie jestem, bo  bywało, że ciążę czułam i w kolanach i w głowie i nawet w pęcherzu.
Objawy charakterystyczne dla tego wspaniałego stanu zaczęły się krótko po ujrzeniu dwóch wyczekiwanych z tęsknotą kresek na teście ciążowym. Właściwie jako, że test robiłam dwa razy były to kreski cztery, natychmiastowe, niezaprzeczalne i pewne siebie. Wspaniałe, które wstyd się przyznać - w pudełku chowam do dziś.

Pierwszy trymestr mojej ciąży przypadał na miesiące letnie (począwszy od maja) i niezwykle upalne. Codziennie bez patrzenia na zegarek mogłam stwierdzić, że jest około 16, ponieważ właśnie wtedy mój organizm fundował mi mdłości i wymioty. Często w towarzystwie okropnego bólu głowy, którego nie chciałam zwalczać farmakologią ze względów oczywistych. Gdyby mój lekarz nie wysłał mnie wtedy na zwolnienie - pewnie Leny dziś by nie było na świecie. I mnie też. A tak spędzałyśmy sobie czas w pokoju z zasłoniętą roletą i zimnym okładem na głowie. Z tego okresu pamiętam jeszcze, że strasznie wyczuliły mi się zmysły, co nie było zaletą ponieważ wstawałam w nocy polować na owady, które zaburzały mój sen. Co noc. A pola do manewru jak choćby założenie siatki na okno nie było ze względu na przejściowy stan jakim było mieszkanie w sypialni moich Teściów. Nieważne. Wizytówką pierwszego trymestru jest więc -7 kg!, ciągłe niewyspanie i huśtawki hormonalne, o których nawet wstyd jest mi pisać. Przepraszam Mężu.
W drugim trymestrze trochę mi odpuszczono i mogłam spędzać czas na odkrytym basenie. Co praktycznie robiłam całkiem często ze względu na ulgę, którą opuchniętym stopom przynosiła zimna woda. No i ze względu na to, że przewrotnie osiągnęłam wagę i sylwetkę, do której ciężko było mi wrócić - dopóki nie zaszłam w ciążę. Dziwne co? Jednak rzyganko zaowocowało też pozytywnie.

Drugi trymestr był najlżejszym z całego trio - podręcznikowo. W ogóle jestem podręcznikowym przykładem ciężarówki bo wszystkie dolegliwości dawały mi po tyłku zgodnie z harmonogramem, i podwójną intensywnością. Dlatego pod koniec drugiego trymestru dłuższe chodzenie sprawiało mi problem, bynajmniej nie ze względu na wagę, a obolałe i wiecznie opuchnięte stopy. Mówi się, że w ciąży stopa rośnie o jeden rozmiar i nigdy nie wraca do poprzedniego. W moim przypadku się sprawdziło - i to też na plus, bo moje aktualne trzydziestki dziewiątki sprawiają, że w sklepach z butami mam w czym wybierać.

Zawsze byłam przekonana, że znam swój organizm - nadal tak uważam, tłumacząc sobie, że w porozumieniu z moim Dzieckiem zrobił mi kilkumiesięcznego psikusa. Psikus najbardziej dotkliwie dał się we znaki w ostatnich miesiącach ciąży, bo wróciły mdłości, wymioty, zawroty i bóle głowy, do tego rosnący w tempie zastraszającym brzuch nie pozwalał spać, uciskał na pęcherz - zmuszając do co 2 godzinnych spacerów do łazienki. i zgaga! W ciąży pierwszy raz przekonałam się co to jest - powinna nazywać się zmora. morderca. łajdak. Zgaga nie do wytrzymania, na złagodzenie której jedynym sposobem okazało się mleko. Polecam. Spałam z kartonem mleka obok, choć jego zwolennikiem nie byłam nigdy. Podobnie zresztą jak musztardy i pomidorów, które w ciąży pakowałam do czego tylko się da. Moja Córka natomiast odrzuciła ubóstwiane przeze mnie słodycze i wszystko w czym była odrobina cukru - przyznam, wyszło nam to na dobre.


Mimo tych miesięcy, które były dla mnie i mojego otoczenia wyczerpujące i niejednokrotnie zarzekałam się, że "nigdy więcej żadnej ciąży" - poddaję to postanowienie pod wątpliwość. Wątpliwość wynika z tego, że oprócz niemiłych dolegliwości doświadczyłam ze łzami w oczach pierwszych ruchów mojego Dziecka, płakałam za każdym razem słysząc na badaniu jej serce, i głaskałam tyłek, który wiele razy był widoczny pod skórą mojego brzucha. Łapałam Małą za stopę, kiedy wieczorami walcząc z ograniczającą ją macicą szukała dla siebie odpowiedniej pozycji. No i wreszcie - jest obok. Namacalna, pachnąca. Śmiejąca się, wesoło wołająca mnie po przebudzeniu, badająca moją twarz kiedy razem leżymy.

Warto było. Naprawdę.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz